Mitteleuropa po cichu. Jak wygląda dominacja bez imperium.
Mitteleuropa nie wraca jako plan ani doktryna. Wraca jako proces – cichy transfer władzy przez reguły, instytucje i zależności. Friedrich Naumann opisał go w 1915 roku. Dziś jego logika realizuje się w strukturach UE.
Koncepcja Mitteleuropy bardzo często bywa dziś sprowadzana do publicystycznego skrótu albo oskarżenia formułowanego pod adresem Niemiec. To błąd. Mitteleuropa nie była ani hasłem propagandowym, ani wizją imperialnej fantazji. Była produktem bardzo konkretnego czasu, bardzo konkretnej sytuacji strategicznej i bardzo trzeźwego myślenia o władzy. I właśnie dlatego warto ją dziś czytać uważnie — nie po to, by szukać prostych analogii, lecz by zrozumieć mechanikę, która znów zaczyna działać.
Autorem tej koncepcji był Friedrich Naumann — postać głęboko osadzona w realiach przełomu XIX i XX wieku. Naumann urodził się w 1860 roku, w epoce dynamicznego wzrostu Cesarstwa Niemieckiego po zjednoczeniu. Dorastał w świecie, w którym Niemcy z państwa peryferyjnego Europy stały się jej centrum przemysłowym i gospodarczym. Był protestanckim duchownym, później politykiem liberalnym i publicystą, a jego myślenie kształtowało się w cieniu dwóch faktów: potęgi niemieckiej gospodarki oraz świadomości, że klasyczny imperializm militarny staje się coraz droższy i coraz mniej efektywny.
Kiedy w 1915 roku, w samym środku I wojny światowej, Naumann opublikował książkę Mitteleuropa, Niemcy walczyły już na dwóch frontach, a perspektywa szybkiego zwycięstwa zaczynała się oddalać. To właśnie w tym momencie Naumann zaproponował alternatywną wizję przyszłego porządku europejskiego. Nie opierała się ona na aneksjach, masowych przesiedleniach czy bezpośredniej dominacji wojskowej. Opierała się na czymś znacznie trwalszym: strukturze zależności.
W ujęciu Naumanna Mitteleuropa miała być obszarem państw formalnie niezależnych, ale ściśle powiązanych gospodarczo, infrastrukturalnie i prawnie z niemieckim centrum. Niemcy miały pełnić rolę rdzenia systemu — jako największy rynek, główne centrum finansowe i technologiczne oraz punkt odniesienia dla regulacji. Państwa Europy Środkowej miały zachować własne rządy, flagi i konstytucje, ale realny kierunek rozwoju ich gospodarek i polityk publicznych miał być kompatybilny z interesem Berlina. Naumann doskonale rozumiał, że w nowoczesnym świecie władza rzadko musi przybierać formę otwartego przymusu. Wystarczy, że jedna strona pisze reguły, a druga musi się do nich dostosować.
Ta koncepcja przepadła formalnie wraz z klęską Niemiec w I wojnie światowej. Nigdy jednak nie zniknęła z niemieckiego myślenia strategicznego. Zmieniały się język, narzędzia i kontekst historyczny, ale sama logika — centrum i peryferie połączone systemem zależności — pozostała zaskakująco trwała.
W tym miejscu zaczyna się współczesność. Dzisiejsza Unia Europejska oczywiście nie jest projektem imperialnym w sensie klasycznym i nie została powołana jako narzędzie niemieckiej dominacji. Ale ewolucja UE sprawiła, że stała się strukturą, w której największe państwo naturalnie akumuluje największą władzę. Niemcy, jako największa gospodarka Unii, główny płatnik netto, kluczowy eksporter i regulator rynku, uzyskały pozycję, która pozwala im kształtować europejskie reguły bez konieczności ich formalnego narzucania.
Mechanizm ten działa cicho i konsekwentnie. Wraz z każdym kryzysem — finansowym, pandemicznym, energetycznym czy bezpieczeństwa — kolejne kompetencje przesuwane są z poziomu państw narodowych na poziom unijny. W teorii ma to zwiększać skuteczność zarządzania. W praktyce prowadzi do koncentracji decyzyjności w strukturach, na które największy wpływ mają Niemcy. To Berlin wyznacza ramy debaty gospodarczej, to niemiecki model fiskalny staje się punktem odniesienia, to niemieckie interesy są najczęściej przedstawiane jako „europejski kompromis”.
Szczególnie widoczne staje się to w obszarach dotąd uznawanych za podstawę suwerenności: sądownictwie, polityce zagranicznej i bezpieczeństwie. Rozszerzająca interpretacja traktatów, mechanizmy warunkowości finansowej oraz rosnąca rola instytucji unijnych w ocenie wewnętrznych reform państw członkowskich sprawiają, że suwerenność przestaje być bezwarunkowa. Staje się zależna od zgodności z interpretacją centrum. To dokładnie ten moment, o którym pisał Naumann — moment, w którym formalna niezależność pozostaje nienaruszona, ale realna zdolność samodzielnego działania ulega erozji.
Dla Polski ma to znaczenie fundamentalne. Znajdujemy się w tej samej przestrzeni geograficznej, którą Naumann uznawał za naturalną strefę Mitteleuropy. Jesteśmy gospodarczo silnie powiązani z Niemcami, infrastrukturalnie włączeni w zachodnioeuropejski system i coraz głębiej zanurzeni w unijnych regulacjach. To samo w sobie nie musi być problemem — pod warunkiem, że zachowana zostaje zdolność wyboru. Problem zaczyna się w momencie, gdy alternatywy znikają, a każde zakwestionowanie kierunku integracji bywa traktowane jako herezja polityczna.
Jeżeli Polska nie chce na trwałe pozostać na peryferiach tego systemu, musi porzucić myślenie o Unii Europejskiej w kategoriach moralnych i zacząć myśleć o niej w kategoriach relacji sił. Niemcy doskonale to robią. Traktują UE jako narzędzie realizacji interesu narodowego, nie jako projekt tożsamościowy. Polska powinna nauczyć się tego samego: bronić kluczowych kompetencji państwa, budować regionalne koalicje równoważące wpływ Berlina i jasno oddzielać obszary współpracy od obszarów, w których stawką jest realna sprawczość.
Zakończenie tej historii nie jest przesądzone. Mitteleuropa XXI wieku nie jest narzuconym porządkiem ani zamkniętym projektem. Jest procesem, który może zostać spowolniony, skorygowany albo zaakceptowany jako nowa norma. Problem polega na tym, że procesy tego typu rzadko są odwracalne, gdy już dojrzeją. Naumann rozumiał to sto lat temu. Pytanie brzmi, czy państwa Europy Środkowej zrozumieją to wystarczająco wcześnie — zanim okaże się, że ich suwerenność istnieje już tylko w podręcznikach historii i na papierze traktatów?